środa, 30 marca 2016

Nie bójmy się uchodźców/imigrantów

Wszyscy wiemy, co w zeszłym tygodniu wydarzyło się w Brukseli i czego świadkami byli mieszkańcy Paryża w listopadzie ubiegłego roku. Ja mimo wszystko nie zmieniłem swojego zdania na temat przyjmowania imigrantów do naszego kraju. Nawet nie wyobrażamy sobie, co czują ludzie uciekający z ogarniętego wojną kraju. Jesteśmy zbyt młodzi, by mieć takie doświadczenia. Moi dziadkowie znają to z autopsji, bo przyszło im żyć w czasie wojny, ale już na pewno wielu z Waszych dziadków miało to szczęście, że urodziło się po wojnie. Nigdy nikomu nie życzę źle. Chciałbym, by każdy mógł wieść szczęśliwe życie ze swoją rodziną wśród przyjaźnie nastawionych ludzi. To wcale nie jest tak wiele, jak mogłoby się wydawać...

Jeśli ktoś myśli, że do Europy przyjeżdżają tylko ludzie niewykształceni, bez żadnych ambicji, ale za to z chęcią wykorzystania naszych systemów opieki społecznej, to jest w wielkim błędzie. No dobra - część z nich na pewno, ale nie wszyscy. Widziałem już nie jeden reportaż o uchodźcach i powiem szczerze, naprawdę żal mi tych ludzi. Mieli w np. w Syrii swoje życie, rodzinę, przyjaciół, pracę, dom, ale nagle musieli wszystko zostawić i uciekać. Uciekli, bo chcieli uniknąć śmierci z rąk obcego człowieka, ale często także sąsiada a nawet kuzyna. W Syrii walczą przeciwko sobie trzy obozy - rządowy z żołnierzami i państwową bronią, opozycyjny zaopatrywany szczątkowo przez państwa zachodnie i tzw. Państwo Islamskie z ich fanatykami. Najchętniej każdy walczyłby po stronie opozycji, ale tak naprawdę nie ma czym walczyć. Wielu z tych, którzy przyjechali do Europy to prawnicy, lekarze, nauczyciele, inżynierowie... Gdyby teraz zginęli, kto miałby w przyszłości odbudowywać kraj, kto miałby być jego inteligencją?

Nie raz łza w oku mi się zakręciła. Nie mogło być inaczej, gdy słyszy się historię, w której jeden uchodźca (student) kupuje drugiemu (także studentowi) kurtkę zimową, bo tego na nią nie stać, a przecież jest zima. Czy tak zachowują się ludzie opętani fanatyzmem religijnym? Albo małżeństwo... Ona - przedszkolanka w ciąży, córka parlamentarzysty, on - prawnik, syn lekarza. Uciekli do Niemiec, ale na samą "podróż" wydali wszystkie swoje oszczędności - równowartość ok. 120 tys. zł. Teraz ona liczy na nostryfikację syryjskiego dyplomu, ale on nie ma szans na pracę w zawodzi prawnika. W końcu prawo syryjskie różni się od niemieckiego, więc zaczyna tak naprawdę od zera. Czy o to chodzi tym ludziom? A wiecie co ich wszystkich łączy? To, że chcą wrócić do swoich starych domów (jeżeli jeszcze istnieją) i pracować dla dobra swojej ojczyzny. 

Oczywiście, nie mogę się nie zgodzić z tym, że pośród tych ludzi znajdą się też tzw. "czarne owce", czyli wtapiający się w tłum religijni fanatycy. Chociaż ostatnie doniesienia mówią, że zamachowcami są głównie muzułmanie urodzeni i wychowani w Europie. Wcale nie muszą oni pochodzić z rodzin o radykalnych poglądach (np. brat jednego z zamachowców jest reprezentantem Belgii w taekwondo). Wystarczy, że w pewnym momencie życia spotkają na swojej drodze ludzi, którzy wykorzystując ich zagubienie omamią swoimi wizjami. To trochę tak, jak w przypadku bardzo dobrego ucznia, który wpadł w złe towarzystwo, bardzo opuścił się w nauce a dodatkowo ma problemy z prawem. W tym konkretnym przypadku zawiodło państwo, które zbagatelizowało rodzące się na jego terytorium zagrożenie. Jakie zrządzenie losu, że w tym roku, w wyborach Mister Gay Belgium startuje pierwszy w historii muzułmanin. Co najważniejsze, pochodzący z Maroka 22-letni Abdellah jest akceptowany przez swoją rodzinę.

I teraz wrzucajmy wszystkich do jednego worka tak, jak inni robią to z nami. Może mało krytycznie podszedłem do tematu, ale według mnie świat nie jest czarno-biały. Ważne, by w całej tej trudnej sytuacji zauważyć drugiego człowieka...

poniedziałek, 28 marca 2016

Świąteczny wypas

Dzisiaj będzie krótki post...

Takiej pogody jak wczoraj właśnie potrzebowaliśmy. Dwugodzinny spacer nad jeziorem i piękne słoneczko naładowały moje i mojego partnera akumulatory. Włączyła nam się wyobraźnia - zaczęliśmy snuć plany wyjazdowe na długi majowy weekend i wakacje. Mamy kilka opcji, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Zawsze pozostaje nam rodzinny domek nad jeziorem. Popołudnie spędziliśmy w domu, leżąc pod kocem wtuleni w siebie. I to drapanie po plecach!!! Rozpływałem się... Uwielbiam takie leniuchowanie, a święta to czas, kiedy bezkarnie możemy sobie na to pozwolić.

Dzisiaj pewnie znów wybierzemy się na spacer. Oczywiście przygotuję też jakąś mokrą niespodziankę dla mojego Księcia. Muszę jakoś zrewanżować się za to, co On zrobił mi w zeszłym roku. Już ja coś wymyślę!!!

A teraz śmigusowo-dyngusowy prezent ode mnie - mokry Tom Daley. Jest to przesympatyczny brytyjski skoczek do wody i medalista olimpijski. Już zajęty przez nie mniej znanego reżysera - Dustina Lance'a Blacka... Powiem Wam szczerze, że już dawno zwróciłem na Niego uwagę - nie pamiętam kiedy dokładnie, ale na pewno jeszcze przed jego coming out'em. Nawet specjalnie dla niego zacząłem oglądać w telewizji zawody w skokach do wody. Chociaż jest sportowcem i ma idealne ciało, które ze względu na uprawianą dyscyplinę bardzo eksponuje, to jednak moją uwagę zawsze przykuwają jego obłędne oczy i czarujący uśmiech. Od zawsze twierdzę, że mój mityczny Gej-radar jest zepsuty, ale widocznie w tym konkretnym przypadku akurat zadziałał :D



piątek, 25 marca 2016

Moje rozumowanie wiary

Zbliża się Wielkanoc, więc życzę wszystkim Wesołych Świąt oraz ogromu słodyczy od Zajączka! Chociaż powiem szczerze, dla mnie wszystkie takie święta straciły już wymiar religijny. Kiedyś było inaczej - co niedzielę chodziłem do kościoła, czasami nawet częściej... Byłem ministrantem, lektorem, ale wszystko zmieniło się jakieś 3 lata temu. Zbuntowałem się przeciwko mowie nienawiści, jaką szerzyło wtedy wielu księży (i nadal to robią). Aktualnie jestem na etapie, że nie wierzę w boga jako takiego, raczej w wyższy byt, który nade mną czuwa, ale oceniać mnie będzie dopiero po śmierci. Twierdzę, że nikt na tym świecie nie ma prawa osądzać mnie i mojego postępowania jako geja. Nie jestem przeciwko Kościołowi, ale według mnie powinien zajmować się tylko swoimi sprawami. Sam nie mogę wytrzymać, gdy słyszę wypowiedzi hierarchów kościelnych lub tzw. ludzi Kościoła o środowisku LGBTQ (zawsze obrywa się szczególnie gejom), o zawiązkach partnerskich czy małżeństwach par jednopłciowych, o roli kobiet w społeczeństwie, o aborcji, o gender, o polityce, o ekologii... Dla mnie świat to sfera sacrum i sfera profanum, i jedynym miejscem, gdzie te dwie sfery mogą się przenikać jest mój własny dom. Dlatego też nie rozumiem, jak ktoś może wymagać, bym ja będąc osobą stricte niewierzącą, miał się stosować do praw wyznaczonych przez daną religię, w tym wypadku katolicką. Każdy człowiek ma swoje sumienie i to on sam podejmuje wszelkie życiowe decyzje. Przecież nie wymagam od Kościoła pobłogosławienia mojego związku.

Wiem, że część osób z naszego środowiska jest głęboko wierząca i stoi tak trochę w rozkroku między byciem nieheteroseksualnym a wyznawaną wiarą. Tak zupełnie szczerze, to nie jest to sytuacja do pozazdroszczenia. Nie będę Was namawiać do porzucenia wiary, bo przecież nie o to tutaj chodzi. Uczono mnie, że wszystko, co Bóg stworzył nie jest dziełem przypadku, tylko Jego wielkiego planu. Wydaje mi się, że człowiek nadal jest zbyt głupi, by zrozumieć boskie zamiary. Chrześcijaństwo jako wiara w rzeczywistości nie opiera się na słowach spisanych w Biblii, ale na interpretacji tych słów przez ludzi żyjących w danych czasach. W imię Boga w średniowieczu prowadzono wyprawy krzyżowe, ale czy ktoś wtedy tak naprawdę dowiedział się u źródła, czy Bóg tego chciał? Minie wiele lat i hierarchowie kościelni stwierdzą, że również prześladowanie gejów i lesbijek było błędem. Tak naprawdę ważne jest to, że postępujemy zgodnie ze swoim sumieniem, nie krzywdzimy innych, a nasze serca są pełne wiary w Boga i miłości do drugiego człowieka. Dobrze, że istnieje taka organizacja, jak Wiara i Tęcza, która zapewnia ludziom wierzącym wsparcie. WiT akceptuje seksualność drugiego człowieka i jednocześnie umożliwia jego rozwój duchowy. Ja ze względu na mój wcześniejszy bunt, nie potrzebowałem akceptacji Kościoła, ale rozumiem rozterki tych, którzy w Kościele pozostają. Musicie być silni, przede wszystkim dla siebie.

Pewnie wielu ludzi prawicy, powiedziałoby, że jestem "lewakiem". Dziwne to słowo - to tak jakbym nazwał kogoś "prawakiem"(?). No powiedzcie, brzmi to co najmniej dziwnie, prawda? Rzeczywiście, w zdecydowanej większości spraw mam poglądy lewicowe, ale nie we wszystkich. Wcale nie jestem za wyprowadzaniem religii ze szkół. W latach 80-tych m.in. o to walczono. Powinno się jednak takie lekcje zapewnić także wyznawcom innych religii. Tak się właśnie zastanawiam, czy pod to moje niby-lewactwo podchodzi np. dokarmiane bezdomnych kotów?

środa, 23 marca 2016

O słodyczach słów kilka

W poście o facetach-dzieciach przyznałem się do bycia łasuchem. Jak ja kocham słodycze! Pochłaniam ich bardzo duże ilości. Mam jednak to szczęście, że nie mam problemów z wagą i jak na razie, nic nie idzie mi w boczki. Ba! Mój partner twierdzi nawet, że powinienem trochę przytyć, ale co ja poradzę, że jakoś mi to nie wychodzi... Prawdą jest, że będąc dzieckiem ważyłem trochę za dużo, ale wszystko zmieniło się w okresie dojrzewania... Widocznie coś poprzestawiało się w moim metabolizmie. Dzięki temu teraz nie muszę dbać o linię i mogę pozwolić sobie na więcej niż odrobinę szaleństwa.

Postanowiłem więc trochę Was pokusić i namówić do złego - sporządziłem listę moich ulubionych słodyczy. Na pewno część z nich znacie, ale może znajdziecie coś, czego jeszcze nie próbowaliście.

Zaczynam bezpłatny product placement:
1. Figurki o smaku karmelowym w czekoladzie Goplany - teraz można kupić w sreberkach z kurczaczkiem, zajączkiem lub barankiem
2. Wafelki Prince Polo lub Grześki w czekoladzie. Przy nich Princessa się chowa...
3. Batony Mars i ta karmelowa masa z orzeszkami ziemnymi
4. Wedlowskie batoniki, np. Pawełek o smaku toffi albo WW...
5. Czekoladowe gwiazdki Milky Way Magic Stars
6. Cukierki Michałki (bardzo dobre są te z Biedronki)
7. Śliwki Nałęczowskie w czekoladzie Solidarności - co tu dużo mówić? Pychota!
8. Chałwa firmy Koska, szczególnie lubię Kłębki wełny (naprawdę wyglądają jak wełna)
9. Ptasie mleczko firmy Wedel lub Alpejskie mleczko Milki - uwielbiam smaki czekoladowe, waniliowe lub śmietankowe
10. Jeśli chodzi o czekolady, to najbardziej lubię te z orzechami i bakaliami, ale zawsze staram się też próbować nowe smaki, np. z ciasteczkami, kawałkami pomarańczy albo żurawiną...
11. Uwielbiam M&M's, szczególnie te z orzeszkami ziemnymi. Chociaż ostatnio znalazłem takie same cukierki w Netto, tylko że tańsze
12. Uwielbiam wszystkie produkty firmy Kinder i wcale nie obrażam się, gdy dostanę Jajko z Niespodzianką
13. Żelki Sugar Land Apple Loops, czyli o smaku kwaśnego jabłka; kupuję je w Lidlu
14. Żelki typu Jelly Belly - kupowane w Rossmannie lub "na wagę" w Biedronce
15. Toffefee - kto tego nie lubi?
16. Gumy rozpuszczalne FRITT (powrót do wspomnień z dzieciństwa)
17. Batoniki Ba! Bakallandu - coś dla wielbicieli produktów musli
18. Petitki Lubisie to przepyszne misie!
19. Batony lub cukierki Daim - takie czekoladowo-karmelowe słodkości
20. Krem czekoladowo-karmelowy Choklandkrokant Bredbar z IKEI
21. Mus firmy Kubuś, chociaż owoce, to jednak nie są słodycze
22. Liofilizowane batony owocowe FRUPP (najtańsze w Netto) - czyli takie zdrowe słodycze
23. Wszystkie słodkości przygotowane przez mojego narzeczonego - krówkowe szyszki, muffinkowe babeczki z kremem czy ciastka z kleiku ryżowego
24. Najpyszniejszy sernik na świecie, czyli sernik mojej mamy (koniecznie z aromatem migdałowym)
25. Zrobiona przeze mnie babka (wg receptury prababci)

Ja tak mogę wymieniać i wymieniać, ale wiecie co... Jest jedna rzecz ze słodyczy, której nie lubię - biała czekolada. Ja nawet nie nazwałbym tego czekoladą, bo w swoim składzie ma za mało masła kakaowego. Z drugiej strony mówi się, że im więcej w składzie kakao, tym czekolada jest zdrowsza. Mimo wszystko, ja jednak wolę mleczną. Samo jedzenie czekolady ma wiele zalet, np. wspomaga krążenie, poprawia pracę mózgu, a nawet przeciwdziała komórkom nowotworowym. Jaki z tego wniosek? Jeśli chcecie być zdrowi i piękni, nie odmawiajcie sobie przyjemności zjedzenia kostki czekolady (alba nawet i kilku kostek). 

P.S. Podczas pisania tego posta zjadłem całą tabliczkę czekolady bakaliowej.

poniedziałek, 21 marca 2016

Gdy gej chce być ojcem

Często bywam nianiem dla mojej bratanicy - realizuję się w roli jej ukochanego wujka. Już od ponad 4 lat to blondwłose, teraz już ponad metrowe dziecko jest obecne w moim życiu. Wszelkie zabawy, kupowanie prezentów czy oglądanie z Nią bajek sprawiają mi ogromną przyjemność. Jestem ze wszystkim na bieżąco. Nawet zmiana pampersa nigdy nie była dla mnie problemem. Powiem szczerze, zawsze miałem instynkt ojcowski, zawsze chciałem mieć dzieci. Uwielbiam je i one też do mnie lgną. Wiem, że byłbym dobrym i odpowiedzialnym ojcem, ale chyba nigdy nie będzie mi to dane. No właśnie - chyba.

Zdaje sobie sprawę, że obecnie rodzicielstwo wśród homoseksualistów jest tematem tabu. Tylko, że to tabu można policzyć w dziesiątkach tysięcy dzieci wychowywanych w nieformalnych tęczowych rodzinach. Niestety, wygląda na to, że w najbliższej, ale także w tej trochę dalszej przyszłości nic się nie zmieni. O ile jeszcze sytuacja, w której lesbijka ma dziecko, jest realna, o tyle już gej-ojciec wydaje się być kompletnie oderwany od polskiej rzeczywistości. Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci, prawo i sądy faworyzują kobiety i to najczęściej przy nich dziecko pozostaje. Nie zmienia to jednak faktu, że żyjąca otwarcie lesbijka przechodzi o wiele trudniejszą batalię prawną. Jednak to mężczyzna zawsze jest na straconej pozycji, także przy adopcjach, a co dopiero gej. 

Jakiś czas temu odbyłem z moim partnerem bardzo poważną rozmowę na ten temat. Zapytałem się czysto hipotetycznie, czy jeśli byłaby taka możliwość, czy chciałby mieć dzieci. Usłyszana odpowiedź byłą tą, której się spodziewałem (w końcu już trochę się znamy) - on nie ma takich potrzeb, ale ze względu na mnie i moje pragnienia, to chce tego tak, jak ja.. Twierdzi, że jeżeli ja bym się w tym realizował, to On wspierałby mnie we wszystkim. Wybrnął z tego bardzo dyplomatycznie. Tylko czy decyzja o posiadaniu dziecka może taka być? Rodzicem się albo jest, albo nie jest. Tutaj nie ma miejsca na półśrodki. Od razu odpowiadam na możliwe pytanie z Waszej strony - nie planujemy obchodzenia przepisów i szukania kobiety, która urodzi nam dziecko, a potem zrzeknie się do niego praw, byśmy to my mogli je wychować.

Tak sobie myślę (i to jest takie myślenie życzeniowe), że jeśli jakimś cudem np. za 10 lat zmieni się w Polsce prawo i formalne pary nieheteroseksualne będą mogły adoptować dzieci, to nie widzę innej opcji, jak tylko starać się o adopcję. Mam nadzieję, że i mój partner poczuje to, co ja czuję już od dawna. Będzie to już czas, kiedy będziemy w pełni ustatkowani, z własnym mieszkaniem lub domkiem z ogródkiem... Tyle dzieci przebywa w domach dziecka. Nie wiem, jak można myśleć, że będzie im tam lepiej niż w rodzinie składającej się z dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet. Szkoda, że w najbliższej perspektywie nie ma nawet cienia szansy na jakąkolwiek zmianę...

piątek, 18 marca 2016

Faceci są jak dzieci

Coraz bardziej utwierdzam się w tytułowym twierdzeniu, ale żeby nie było, przyznaję, że ja tez czasami łapię się na dziecinnym zachowaniu... Niestety, a może i stety, nikt drugi raz już nas nie wychowa, więc możemy cieszyć się z takiego podejścia do wielu spraw. Chociaż czasami jednak przydałoby się włączyć zdroworozsądkowe myślenie, szczególnie w poważnych sprawach...

W tym momencie będę wylewać swoje złości, żale i frustracje... A będą one dotyczyć bliskich mi mężczyzn, czyli narzeczonego i taty. Obaj boją się lekarzy, a wszelkie objawy chorobowe są przez nich bagatelizowane. Co z tego, że tłumaczysz, a czasami nawet straszysz... Mówisz, żeby  zrobili podstawowe badania, poszli do lekarza, wzięli wolne w pracy... Nic sobie z tego nie robią. Ja rozumiem, że praca jest ważna, ale jak można zaniedbać to, co powinno być jednak dużo ważniejsze? Takim właśnie sposobem mój tata doprowadził się do stanu, że praktycznie w ostatniej chwili uciekł grabarzowi spod łopaty. Wolę odwiedzać Go w szpitalu, niż na cmentarzu... Co takiego strasznego jest w lekarzach? Co takiego jest w wielu mężczyznach, że panicznie boją się ludzi w białych kitlach? Ja nigdy nie miałem z tym problemu - jestem chory, to idę do lekarza. Przypisze mi leki i po kilku dniach jestem zdrowy, ale gdybym tego nie zrobił, pewnie dwa tygodnie by nie wystarczyły... Piję tutaj do mojego Skarba. Jest chory od miesiąca, ale poszedł do lekarza dopiero wtedy, gdy tak Go zmogło, że nie miał sił wstać rano do pracy. I tak, dzisiaj jest już czwarty dzień leżenia w łóżku, czwarty dzień bez całowania (bo mnie zarazi)... Doszło do tego, że muszę kraść buziaki. A tak w ogóle, do wizyty u lekarza ze zdjęcia (Dr Mike z Nowego Jorku) na pewno nikt nie musiałby mnie namawiać :D

Gdy facet usłyszy "nie rób tego", to możemy być praktycznie pewnie, że właśnie to zrobi. Taka już jest nasza męska natura, że wszelkie rady ignorujemy, bo sami wszystko wiemy i umiemy najlepiej. Z dziećmi jest podobnie. Zresztą sami wszyscy dobrze to znamy, bo każdy z nas przez to przeszedł. Ile razy słyszeliście "nie biegaj tak, bo się przewrócisz!"? A pamiętacie, co wtedy się działo? No właśnie...

Dziecko ma swoje zabawki, ale dorosły mężczyzna także je ma: samochód, gadżety, bardzo wyszukane zachcianki. Ja kocham słodycze. Potrafię kupić żelki, czekoladę z orzechami, Toffifee czy Ptasie Mleczko i wszystko samemu zjeść. Wiem, straszny ze mnie łasuch. Inni mają gry komputerowe albo nawet bardzo dużą zabawkę, czyli samochód, któremu poświęcają swój czasu . Jeszcze inni mają tak, że gdy coś sobie w sklepie upatrzą, to aż świeca im się oczy. Trochę tak, jak dziecko, które chce nową zabawkę i jakimś dziwnym trafem właśnie tę najdroższą... Ja jestem typem człowieka raczej oszczędzającego, więc przeważnie potrafię wszystko dobrze przekalkulować, czy rzeczywiście potrzebuję daną rzecz. Wiecie, czasami też kupię sobie coś, co później rzucę w kąt, ale i tak robię to dużo rzadziej niż mój partner. Z Niego to dopiero jest gadżeciarz i zbieracz bibelotów, ale m.in. za to Go kocham.

O moim obrażaniu się o błahostki już pisałem. Myślę, że ma to jednak swój urok, bo mój partner cały czas mnie kocha. 

Na koniec chyba podstawowa rzecz z dzieciństwa, która jest widoczna szczególnie u gejów. Dziwię się, że heteroseksualni mężczyźni tak nie mają, tzn. tak mi się wydaje. Jak dzieci przytulają się do swoich rodziców, tak i teraz uwielbiamy wtulać się w swojego partnera. Tak, jak kiedyś w ramionach rodziców każdy czuł się bezpiecznie, tak teraz poczucie bezpieczeństwa zapewnia nam chłopak/partner/narzeczony/mąż. Nigdy nie zrezygnuję z wtulania się w mojego Skarba. Nie ma mowy! Zapach ciała i perfumy tak na mnie działają, że nie mogę się od Niego oderwać.

Czyli jestem taki dużym dzieckiem i się tego nie wstydzę! :)

środa, 16 marca 2016

Jak to jest być gejem w innym kraju?

Wszyscy dobrze wiemy, jak wygląda życie geja w Polsce. Wiemy też, że gej w mieście ma z reguły o wiele łatwiej niż gej na wsi czy w małym miasteczku... Ale jak to jest być gejem w innym kraju? Ja mam doświadczenia z dwóch krajów - Stanów Zjednoczonych i Francji, tzn. tylko tam zwracałem na to uwagę. W rankingu portalu PlanetRomeo - Gay Happiness Index (jak do każdego rankingu, także do niego trzeba podchodzić z pewnym dystansem), kraje te zajmują odpowiednio 26. i 21. miejsce. Dla porównania, Polska jest. 51.

W USA byłem trzy lata temu, wtedy jeszcze jako zagubiony gej-singiel. Miałem wystarczająco dużo czasu na przyglądanie się ludziom oraz ich poznawanie. Nie ma takiego drugiego kraju, w którym różnorodność i inność byłaby jego największą siłą. Spotkasz tam ludzi o wszystkich kolorach skóry, mówiących praktycznie wszystkimi językami, wyznających każdą religię, reprezentujących wszystkie możliwe poglądy... Właśnie za to kocham ten kraj! Za tę feerię barw! Jeśli kiedyś tak by się zdarzyło, że musiałbym wyprowadzić się z Polski, to moim nowym domem byłyby na pewno Stany Zjednoczone. Mam już nawet upatrzony taki przepiękny zakątek, ale nikomu o nim nie powiem, bo wtedy każdy chciałby tam mieszkać :P

Wracając do tematu... W USA, szczególnie w dużych miastach. widziałem wielu gejów, wiele lesbijek i co najważniejsze - nikomu nie przeszkadzali, nikt krzywo na nich nie patrzył. Miałem też okazję poznać dalekiego kuzyna i w dodatku geja. Zazdrościłem mu odwagi w związku z coming outem. Jest 2 lata młodszy ode mnie, a wyjście z szafy zaliczył mając 16 lat. Od ośmiu lat cieszy się on pełną akceptacją całej rodziny, z ponad 90-letnimi dziadkami włącznie. Moi dziadkowie nigdy się nie dowiedzą, bo wiadomość o wnuku-geju w połączeniu ze ślepym katolicyzmem i pisowskim fanatyzmem mogłaby się bardzo negatywnie odbić na ich zdrowiu. Mój kuzyn nigdy nie krył tego, że jest gejem. Wszyscy o tym wiedzą i naturalnym jest, że gdy koledzy mówią o dziewczynach, on może śmiało mówić o swoim chłopaku. Ze względu na to, że kuzyn jest osobą znaną, dokonał on także publicznego coming outu. Było o nim głośno. Dokładnie wszystko wtedy śledziłem i nie natrafiłem na ani jeden negatywny komentarz dotyczący jego osoby. Dawno z nim nie rozmawiałem, więc chyba czas znowu się odezwać...

Jeśli chodzi o Francję, to byłem tam w wakacje z moim partnerem. Odwiedziliśmy m.in. Paryż. Powiem szczerze, był to pierwszy raz, kiedy bez żadnego skrępowania, chodząc po ulicy, trzymaliśmy się za ręce czy całowaliśmy. To był naprawdę niesamowity czas, bo nie musieliśmy zastanawiać się, co sobie ktoś o nas pomyśli. Prawdą jest, że poza Polską, będąc w innym kraju, łatwiej sobie na to pozwolić. Tym bardziej, że w naszym kraju poziom homofobii jest bardzo wysoki, więc taki spacer byłby oznaką wielkiej odwagi. Szczególnie, że niestety społeczeństwo nam się radykalizuje. We Francji jako para gejów cieszyliśmy się dużym zaufaniem otoczenia, bo cały czas proszono nas o zrobienie zdjęcia. Wśród nich byli Japończycy, całe rodziny, ludzie starsi i młodsi... Gdy chcieliśmy, żeby ktoś nam zrobił zdjęcie, nigdy nie spotkaliśmy się z odmową. Po powrocie, trudno było nam znów przyzwyczaić się do polskich realiów.

Chcielibyśmy w Polsce czuć się chociaż w połowie tak dobrze, jak czuliśmy się we Francji lub jak mój kuzyn żyjący sobie za oceanem. Ciekawe, ile jeszcze lat minie? Liczymy, że dożyjemy czasów, kiedy i w Polsce będziemy mogli wziąć ze Skarbem ślub, w końcu zaręczyny już były. A jakie są Wasze zagraniczne doświadczenia?

poniedziałek, 14 marca 2016

Porno i sex-zabawki

Pisałem ten post dwa dni (czyli jak to ubrać w słowa), a kolejny dzień zastanawiałem się, czy go wstawić... Wygrało stwierdzenie "nic, co ludzkie, nie jest mi obce". Postaram się więc pokazać Wam mój stosunek do tytułowych spraw. Nie jest on negatywny. Powiem nawet, że mam z nimi same pozytywne doświadczenia.

Jeżeli chodzi o porno z pięknymi mężczyznami, seksem w różnych konfiguracjach, różnych miejscach i różnych pozycjach - rozmarzyłem się... Jeśli tylko traktuje się takie filmy jako fikcję i wymysły reżyserów, to wszystko jest OK, taki "Klan" czy "M jak miłość" w wersji hardcore. Gdy jest się singlem, jakoś trzeba sobie radzić z napięciem seksualnym, więc wiadomo, że takie filmiki często goszczą na komputerze. Często przecież jest tak, jak w moim przypadku, że w grę nie wchodzą sex-spotkania. W momencie, gdy poznałem mojego Księcia, porno przestało dla mnie istnieć. Byłem Nim tak zafascynowany, że zupełnie nieświadomie zrezygnowałem z komputerowych uciech. Po ok. roku zacząłem wracać do porno i powiedziałem partnerowi o tym. Jesteśmy do siebie bardzo podobni - obaj szukamy praktycznie tych samych scen i aktorów podobnych do partnera. Nie traktujemy tego, jako formę zdrady. Podchodzimy do tego zdroworozsądkowo - dla nas jest to forma rozładowania, gdy nie widzimy się przez 2-3 dni lub gdy nie dochodzi między nami do seksu, bo zmusza nas do tego sytuacja (np. gdy muszę już wyjść i zostawiam rozpalonego partnera samego w domu). Śmiejemy się, że jest to takie porno z tęsknoty. Czasami zastanawiamy się nad wspólnym oglądaniem, ale jakoś nie czuję, by było mi to potrzebne. Gdy jesteśmy razem, myślę tylko o Nim i nie w głowie mi gapienie się na cudze, nawet najpiękniej wyrzeźbione klaty, umięśnione ramiona, jędrne pośladki czy solidne sprzęty. Może jednak kiedyś spróbujemy... Wszystko przed nami.

Sex-zabawki... Powiem szczerze - dopóki nie spróbujesz, nie wiesz, ile wcześniej traciłeś. Oczywiście, nikogo nie zmuszam do tego, bo jest to indywidualna sprawa każdego z nas. Najważniejszą rzeczą jednak jest to, że korzystanie z gadżetów musi sprawiać przyjemność obu stronom. Nie wyobrażam sobie, by jeden z partnerów czuł się nieswojo. My takich zabawek mamy kilka, ale nie korzystamy z nich zbyt często. Ba! Nawet rzadko. Ważne jest, by traktować to jako formę urozmaicenia życia erotycznego, a nie jego podstawę. Mój Książę wprowadzał mnie w ten świat stopniowo. Świadomie dawkował mi zabawkowe doznania. Wcale nie musi byś tak, że partner już nie wystarcza. Po prostu czasami warto zrobić coś innego, doświadczyć czegoś nowego.

Prawda jest taka, że wszystko jest dla ludzi - gdyby nikt z tego nie korzystał, nie byłoby potrzeby tworzenia nowych filmów czy wymyślania nowych gadżetów erotycznych. Ja jestem zdania, że w granicach rozsądku, należy spróbować wszystkiego. Oczywiście, każdy z nas takie granice ma postawione w innym miejscu, więc to, co dla mnie jest już niedopuszczalne (np. trójkąty i inne wielokąty), dla innych jest czymś w zasadzie normalnym. Nie należy do mnie ocenianie innych par, które takie potrzeby mają. Jesteśmy wolnymi ludźmi, więc gdy ktoś znajdzie partnera, który ma takie same potrzeby, to tylko powinniśmy się z tego cieszyć.

piątek, 11 marca 2016

Jak przetrwać mini-kryzys?

Pewnie każdy, kto był już kiedyś w związku z drugą osobą, przeżył też kryzys. Przyznaję się bez bicia - jestem mistrzem obrażania się. Wtedy nie odzywam się, nie odpisuje na sms-y, jestem niedostępny... Wiem, zachowuję się wtedy jak dziecko, ale cóż.. Tak już mam.. Potrafiłem nawet obrócić się na pięcie i wrócić ze spaceru do domu - tak, była taka sytuacja. Nie powiem, staram się nad sobą pracować, ale na skutki pewnie przyjdzie mi jeszcze poczekać. Gdyby na miejscu mojego partnera był ktoś inny, pewnie już dawno kopnąłby mnie w tyłek. Musi mieć On do mnie bardzo dużo cierpliwości... Prawdą jest też, że obaj mamy swoje charakterki i często nie potrafimy drugiemu ustąpić. Po kłótniach, z perspektywy czasu widzimy, że prawda przeważnie leży pośrodku.

Na naszym przykładzie postaram się Wam pokazać, co można zrobić, by takie mini-kryzysy przetrwać i wyciągać z nich wnioski.

1. W sytuacjach życia codziennego drobne sprzeczki o jednorazowe błahostki (jak źle odłożony garnek) zdarzają się bardzo często. Czasami lepiej takie sytuacje puścić w niepamięć. Pamiętajcie, że takie rzeczy zdarzają się obu stronom i za chwilę to Wy możecie mieć coś na sumieniu. Po co zawracać sobie głowę drobiazgami, gdy inne rzeczy są o wiele ważniejsze? Po co robić z igły widły? Powiem szczerze, nawet mnie się to czasami udaje i jestem szczęśliwy, że potrafię już wznieść się ponad moje obrażalstwo. 

2. Gdy jedna i ta sama błahostka powtarza się regularnie, warto o niej wspomnieć partnerowi. Mimo, iż np. zostawienie odkręconej tubki z pastą do zębów może być denerwujące, powinniśmy zachować umiar. Trzeba uważać, żeby nie powiedzieć tego tak, jakby od tego zależało Wasze wspólne życie. Wystarczy niezobowiązujące zasugerowanie problemu, a partner wszystko zrozumie.

3. Często kłótnie zaczynają się w wyniku niezrozumienia sms-ów pisanych przez partnera. Prawda jest taka, że sms jest jednym z największych wrogów wszystkich związków. Często jest to skrócona myśl, nie oddająca właściwej intencji i nie pokazująca intonacji czy tembru głosu. Nie to, co rozmowa, z niej dowiemy się wszystkiego. U nas jest tak, że ja staram się dzwonić, a mój partner pisze sms-y. Tylko, że to ja muszę się później zastanawiać, co tak naprawdę chciał przez to czy tamto powiedzieć. Jakoś nie idzie mi zmienianie Jego przyzwyczajenia...

4. Jeśli kryzys bierze się z poświęcania partnerowi mniejszej uwagi, warto się nad sobą zastanowić. Mój przypadek jest bardzo osobliwy. Zauważyłem, że podczas wyjazdów czy wakacji jestem tak zaoferowany otoczeniem, że wszystko schodzi na drugi plan. Potrafię się wyłączyć i nie wiem, że partner coś do mnie mówi. Okazuje się, że ja wtedy nawet składnie odpowiadam (niestety, nie zawsze zgodnie z prawdą), ale nic z tego nie pamiętam... Wie ktoś może, czy ma to jakąś fachową nazwę? Obaj mieliśmy dość zepsutych wyjazdów, więc udało się wypracować sposoby, żeby tego uniknąć - trzeba zacząć zdanie o wypowiedzenia mojego imienia lub zwyczajnie szturchnąć w ramię. Działa. Ja sam staram się jednak już nie dopuszczać do takich sytuacji i chyba pierwsze efekty tego już widać.

Przedstawiłem tutaj tylko kilka sposobów na przetrwanie kryzysowych bolączek. Może nie są to jakieś wymyślne sposoby, ale ważne, że efektywne. Celowo nie opisałem tutaj kryzysów na płaszczyźnie uczuciowej, bo w nich nieunikniona jest szczera i długa rozmowa. Wszystkie bolesne sprawy należy wtedy wyjaśniać. Trzeba nie tylko starać się, ale i rzeczywiście zrozumieć racje i potrzeby partnera. Pamiętajcie, zawsze można znaleźć kompromis. Najważniejsze jest jednak to, by w ogóle do konfliktów nie doprowadzać. Wtedy nie będziemy marnować czasu na ich rozwiązywanie. Przecież każdy wolałby spędzić czas wtulając się w partnera, a nie na samotnym wkurzaniu się i mówieniu "znowu to samo".

czwartek, 10 marca 2016

Szybki post z życzeniami

Taki dzisiaj jestem zabiegany, ale zdążyłem. Drodzy Panowie - jeszcze jest Dzień Mężczyzn, więc z tej okazji chciałbym napisać kilka słów.

 Życzę Wam wszystkiego tego, czego sami sobie życzycie! 
W końcu to Wy wiecie, co tak naprawdę jest Wam potrzebne!
Bez względu na to, czy chcecie seksu, imprez i dobrej zabawy,
czy może miłości, więcej spokoju i stabilizacji, to tego Wam właśnie życzę!

Jutro postaram się napisać więcej. Dobranoc.

środa, 9 marca 2016

Z przymrużeniem oka?

O LGBTQ w oczach części społeczeństwa...

Będąc częścią najbardziej znienawidzonej grupy społecznej w Polsce jest się ciągle narażonym na ataki grup nieprzyjaznych. Jesteśmy ludźmi najgorszego sortu, nieklasyfikowanymi w żadnej kategorii... Oprócz tego, że większość z nas nie zgadza się z linią wyznaczoną przez rząd kukieł i marionetek, to jeszcze śmiemy być nieheteronormatywni. Bóg się na to nie zgadza. Grzeszymy... O matko!!! I to jak grzeszymy!!! Sodomia i Gomoria!!! Wierzysz w coś innego? Jesteś bluźniercą. Nie wierzysz? Jeszcze gorzej.

Raz twierdzą, że jesteśmy zezwierzęceni i nasza postawa jest przyrównywana do zwierząt, których świat jednak nie do końca jest rozumiany przez ludzi. Tu mamy sprzeczność, bo twierdzą też (błędnie), że zwierzęta nie przejawiają skłonności homoseksualnych, więc nawet jesteśmy gorsi. Może by się zdecydowali?

Jaki wielki uśmiech na mojej twarzy wywołuje słowo bardzo często używane przez polityków, czyli "światopogląd". To takie słowo-wytrych, zasłona dymna, hamulcowy wszelkich zmian. Zgodnie ze światopoglądem, jakiś nic nie znaczący człowiek nie podpisał Ustawy o uzgodnieniu płci. Zgodnie ze światopoglądem posłowie nie dopuścili do debaty nad jakimkolwiek projektem o związkach partnerskich. Zgodnie ze światopoglądem część posłów chciała zablokować wybór najlepszego pod słońcem Rzecznika Praw Obywatelskich. Zgodnie ze światopoglądem niektórych - gender jest złem, a kobiety wolno bić... Wymieniać dalej?

Ludzie!!! Ja nie jestem światopoglądem! 
Jestem człowiekiem i żądam przestrzegania moich praw!

Pamiętajcie też, że gejom i lesbijkom nikt nie zabrania ślubu. Jesteśmy przecież równi wobec prawa. Niestety, jest jedno "ale". Nie może to być osoba, którą kochasz. Przecież to tylko taki mały, nic nie znaczący szczegół, prawda?

Chyba część naszego społeczeństwa zatrzymała się w rozwoju, taki sobie ciemnogród...

A teraz czas na poprawę humoru - piosenka, w której się zakochałem, czyli Bovska i jej "Kaktus". <3 Muszę się do czegoś przyznać - "gwałcę" replay...

wtorek, 8 marca 2016

Ważne coming outy

Mój wewnętrzny coming out opisałem w poprzednim poście. Wydaje mi się, że to właśnie on jest w naszym życiu najważniejszy. Spojrzenie w lustro i powiedzenie "Jestem gejem", "Jestem lesbijką", "Jestem biseksualny/a", "Jestem osobą transpłciową" obraca nasze życie o 180 stopni. Mnie osobiście wyjście z szafy dodało sił.

Już od samego początku wiedziałem, że prawdę o sobie muszę komuś wyjawić. Pierwszą osobą była moja przyjaciółka (tak, ta sama). Znała mnie na wylot, więc szybko zauważyła, że coś się u mnie zmieniło. Widziała mój uśmiech, moją chęć życia i szczęście wypisane na twarzy... Gdy jej to powiedziałem, była zdziwiona, bo nie spodziewała się takiego wyznania. Wszystko jednak zaakceptowała. Musiałem Ją przeprosić za moje zachowanie, bo przecież byłem gotowy na związek, który zniszczyłby nie tylko moje życie, ale także Jej. To właśnie Ona nas uratowała, więc podziękowałem też za "kosza", bo własnie to było jednym z przyczynków do zmian. Nie spodziewałem się, że presja otoczenia (czyli powszechne dążenie do stworzenia tradycyjnej rodziny) może doprowadzić mnie do takiego stanu. Wbrew pozorom, nie było to najtrudniejsze wyjście z szafy...

Mama. Dowiedziała się bardzo szybko, pod wpływem chwili. Był już bardzo późny wieczór... Wróciłem do domu z randki z moim Księciem. Pamiętam słowa, które wtedy wypowiedziałem: "Na pewno się domyślasz, że zacząłem się z kimś spotykać. Tylko, że może być to dla Ciebie szok, bo to nie jest dziewczyna, tylko chłopak". Nie odzywała się do mnie przez całe tygodnie... Każda próba rozmowy kończyła się wielką kłótnią. Jak można poważnie traktować wypowiadane/wykrzyczane słowa? "Powinieneś zrezygnować z życia jako odmieniec, żeby nie robić rodzinie przykrości". "Będę musiała się za Ciebie wstydzić". "To jest najgorsze, co mnie w życiu spotkało". "Gdybym wiedziała, że taki jesteś, nie urodziłabym Cię". "Nikt nie może się o tym dowiedzieć". "Masz się wyprowadzić". Bardzo się na Niej zawiodłem. Nigdy nie spodziewałem się, że moja mama, moja ukochana mama, może mieć w sobie tyle jadu. Tata dowiedział się od mamy i nigdy z Nim na ten temat nie rozmawiałem. Zawsze myślałem, że miłość dziecka do rodzica i rodzica do dziecka jest bezwarunkowa. Widocznie nie w każdym przypadku.

Minęło już półtora roku i trochę się zmieniło, bo nie ma już między nami kłótni. Wydaje mi się, że mój homoseksualizm został już w jakimś stopniu zaakceptowany. Nie dotyczy to jednak mojego związku. Ostatnio postanowiłem, że nie będę się krępować i staram się mówić o Nas, nie o mnie. Muszę rodziców do tego przyzwyczajać, w końcu kropla drąży skałę - sfera marzeń daje o sobie znać. Cały czas mam jednak do Nich żal (i chyba zawszę będę go mieć), bo takich rzeczy się nie zapomina.

Powiem szczerze - zazdroszczę innym wsparcia rodziców i ich pełnej akceptacji.

P.S. 1. Mamy dzisiaj Dzień Kobiet - życzę więc wszystkim Paniom wszystkiego dobrego!

P.S. 2. Dziękuję wszystkim za miłe słowa, bo dodajecie mi tym sił do pisania!

poniedziałek, 7 marca 2016

Mój pierwszy w życiu post...

...czyli jak to ze mną jest.

Zastanawiałem się, o czym mógłby być pierwszy post na moim blogu. Czy to powinno być powitanie moich czytelników? Ale jakich? Przecież jeszcze ich nie mam... Może powinienem napisać jakąś górnolotną historię? Ale przecież nie jestem bajkopisarzem... Postanowiłem więc napisać coś zwyczajnego, coś od siebie, coś o sobie. 

Jestem gejem. Nie stałem się nim w wyniku oglądania telewizji, czytania książek czy szperania w internecie. W dzieciństwie też nie brakowało mi męskich wzorców. Jestem gejem od zawsze. Taki się urodziłem i jest mi z tym dobrze, bez względu na to, czy się to komuś podoba czy nie. Jednak nie zawsze tak było.

Wiele czasu minęło, zanim tak naprawdę zaakceptowałem siebie. Już na przełomie szkoły podstawowej i gimnazjum zdawałem sobie sprawę z tego, że wolę chłopców. W liceum byłem już pewny w 100%, ale nigdy nikomu o tym nie powiedziałem. Wszystko robiłem wbrew sobie, wbrew mojemu prawdziwemu JA. W tym czasie miałem dziewczynę, z kilkoma innymi się spotykałem, prowadziłem życie singla. Byłem nawet gotowy związać się z najlepszą przyjaciółką. Niestety dała mi kosza - teraz mogę powiedzieć "na szczęście". Dopiero wtedy w pełni zaakceptowałem swój homoseksualizm i postanowiłem zawalczyć o szczęście. Mając 24 lata zmieniłem swoje życie. Zacząłem wchodzić w tęczowy świat. Założyłem konta na portalach randkowych. Ze względu na moją nieśmiałość, nie potrafiłem jednak do nikogo odezwać się pierwszy i czekałem na ruch innych. Przeglądałem tysiące profili, pisałem z kilkoma/kilkunastoma chłopakami, nie korzystałem z propozycji szybkich numerków... Wszystko było dla mnie nowe, inne...

Wtedy też napisałem do mnie ON - mój Książę. Okazało się, że był z mojego miasta, a wyprowadził się tylko na czas studiów. Pisaliśmy całymi godzinami. Zafascynowała mnie Jego osobowość. Był miły, kulturalny, z fantastycznym poczuciem humoru, a przede wszystkim - normalny. Po około dwóch tygodniach pisania spotkaliśmy się. Już wtedy wiedziałem, że to jest właśnie to - miłość od pierwszego wejrzenia. Minęło już półtora roku, jak jesteśmy razem. Powiem szczerze - bałem się, że to wcale nie jest miłość, tylko zauroczenie. Na szczęście nic się nie zmieniło... Chociaż nie, to jednak jest kłamstwo... Zmienia się. Cały czas się zmienia... Z każdym dniem kocham Go coraz mocniej! Wiadomo, nie zawsze jest kolorowo, ale mamy siebie.

Na początek tyle chyba wystarczy.

Jeśli macie jakieś uwagi, sugestie - piszcie. Nie gryzę (tzn. gryzę, ale tylko mojego chłopaka) :D

Carlo